Święto Zmarłych w Australii
Wczoraj - w Halloween przyszły do mnie dwie małe dziewczynki w makabrycznych maskach, których wystaraszyły się wszystkie nasze koty. Koty się zmiotły w dzikim pędzie, ja niestety nie zdążyłam i musiałam się tłumaczyć, że zapomniałam, że to Halloween i nie mam w domu nawet pół cukierka!
Niestety mimo tylu lat przeżytych w Australii, Święto Zmarłych nie kojarzy mi się z zabawą, choć śmierć uważam za zjawisko naturalne, od którego nie ma odwołania.
Nigdy też nie bałam się przebywania na cmentarzach. Nawet w nocy.
A zdarzyło mi się, znaleźć się w nocy na pustym cmentarzu.
W końcu lat pięćdziesiątych należałam do harcerstwa wzorowanego na Szarych Szeregach. W Dzień Zaduszny nasza drużyna jak co roku czyściła groby harcerzy-żołnierzy baonu Zośka, na warszawskich Powązkach. Zajęte pracą i ustrajaniem nie spostrzegłyśmy, że cmentarz, ogromny przecież, całkowicie opustoszał. Nagle byłyśmy tylko dwie pośród morza błyszczących tysiącami świeczek grobów i oprócz nas ...ani żywej duszy! Wcale nie poczułam strachu. Było spokojnie, dostojnie, światła zniczy przyjaźnie migotały. Było tuż przed północą, kiedy powoli opuściłyśmy cmentarz.
Wiadomo, pod nagrobnymi płytami spoczywają tylko nasze szczątki doczesne, a one nie mogą się poruszać. Dusze, jeśli nawet błądziły między grobami, były dla nas niewidoczne i nie miały złych zamiarów.
W Australii jest wiele malowniczych cmentarzyków, na których spoczywają pierwsi osadnicy. Moja córka sfotografowała taki właśnie cmentarz w Newton.(Dzielnica blisko centrum Sydney.) Pozuje jej przyjaciółka Katayoun. Myślę, że duchy spoczywających tam nie mieli nic przeciwko odwiedzinom młodej, pięknej dziewczyny...